piątek, 27 kwietnia 2012

Nadal paleo!

Jeśli ktokolwiek, nie widząc nowych postów pomyślał, że zarzuciłam dietę- to jest w wielkim błędzie! 

Niestety, tryb życia nie pozwala na tak częste oddawanie się przyjemnościom, jakbym chciała. Prawdę mówiąc, nie mam za wiele czasu na jedzenie, a co dopiero na pisanie o nim...

Własnie, co do trybu życia. Stres jest niszczący, prawda? Jeśli już oczyszczamy ciało od zewnątrz, to można by też oczyścić głowę. Niestety, mało kto może sobie pozwolić na życie godne człowieka paleolitu, czyli mniej więcej 15 godzin pracy (ale intensywnej!) tygodniowo. Brzmi świetnie? Dodam do tego, że resztę czasu poświęcano odpoczynkowi. Taaak, to wygląda na weekend majowy, który trwa całe życie.

Ale jakie były tego skutki? Albo ważniejsze- jakie są skutki życia teraz?

Kiedyś stres był gwałtowny, bardzo intensywny- ale krótkotrwały. Rósł poziom kortyzolu, który działał motywująco. Obecnie poziom stresu jest niższy, ale trwa przez cały czas. Kortyzol zamiast wspomagaczem jest naszym przekleństwem, nasze ciało pozostaje w wiecznym napięciu i cóż- działamy destrukcyjnie na samych siebie. 

Ok, na 99% coś pokręciłam, pomyliłam nazwy i inne takie. Ale jestem pewna co do wniosku- odpoczynek, odpowiednia ilość snu (minimum 8 godzin!) i dystans do siebie i swojego życia są tak samo ważne jak prawidłowe jedzenie. Jeśli już przechodzić odnowę- to na całego!


Dobra, koniec smędzenia, temat jest mega ciekawy i jak zwykle, polecam zajrzeć do książek- przedstawianie zagadnień biologicznych w ciekawy sposób nigdy nie było moją mocną stroną.


Jak u mnie?

Minęły prawie dwa tygodnie diety! Aż w to nie wierzę, serio. Tak, zdarzały się grzeszki, jak zjedzenie kilku Haribo albo kanapki z pysznego, domowego chleba. Jednak to, co działo się w moim przewodzie pokarmowym po takim posiłku było... w tym momencie przerywam porywający opis, bo serio- ani ja nie chcę sobie tego przypominać, ani nikt nie chce tego czytać. Proces krojenia jabłek w półksiężyce (bez aluzji oczywiście!) jest w tym momencie lepszym tematem na blogaska.

Pomijając jednak te nieliczne przykre wydarzenia, jest świetnie! Mam dużo energii, nie czuję się "przytłoczona" jedzeniem. Nie odczuwam nadmiernego głodu, skoków insuliny. Jedzenie poza domem nie jest dla mnie specjalnym problemem, raczej nie kuszą mnie niedozwolone produkty, a jeśli skuszą- to co z tego? Paleo nie jest kolejną dietą, na której realizuję konkretny plan- jest stylem odżywiania, który mam zamiar wcielić w swoje życie.

Nie ważę się. Sprawdziłam wymiary, zaczynają lecieć w dół- wiadomo, najpierw spada woda.


Ale jest jedna rzecz, której nie potrafię dodać.
ćwiczenia
Po pierwsze, brak czasu. Wiem, że bardzo potrzebuję ćwiczeń, chcę poprawić kondycję, wygląd ciała. Ale kompletnie nie potrafię znaleźć motywacji- 90% ćwiczeń mnie nudzi. Filmiki z podskakującą instruktorką nigdy mnie nie kręciły. Dooobra, przyznam się- mam za mały pokój, żeby je wykonywać bez kontuzji albo rozwalenia czegoś dookoła. Wymówka? Może.

Po drugie, szybko się nudzę. Nie znalazłam jeszcze "swojej" dyscypliny, próbowałam wielu rzeczy i nie mam  ochoty do nich wracać. Przeglądam fitnesowe nowinki, jednocześnie mając świadomość, że zamiast narzekania trzeba się za siebie zabrać.

Dlatego od maja zaczynam ćwiczenia. Nie mam jeszcze pojęcia jak pogodzę je z zaliczeniami, sesją i innymi straszliwymi przeciwnościami losu- ale uda się!



Abstrahując jednak od moich własnych słabości, a wracając do praktycznego zastosowania paleo, chcę napisać o pytaniu z którym często się spotykam.

(zabrzmiało jakbym była jakąś mentorką- nie, po prostu nikt nie wierzy że można stosować tak zryte podejście do żywienia)

Kwestia jedzenia poza domem. Przygotowywanie sałatek do pudełek może się szybko znudzić, poza tym na litość- ile można wcinać zieleninę? Dlatego mam inną propozycję.

Wykorzystujcie to co zrobiłyście dnia poprzedniego. Oszczędność czasu gwarantowana. Jeśli było to mięso, dorzucamy trochę warzyw i gotowe. Inne danie? Przygotowujemy trochę większą porcję i nadmiar zostawiamy na drugi dzień.

Podam Wam przykład jednego z robionych przeze mnie dań. 

Potrzebujemy (porcja dla jednej osoby na dwa dni):

- mięsa mielonego (ok 300 gram)
- cukinii
- zielonej papryki
- pieczarek (ok, nie mam pojęcia ile to waży- ile kto lubi!)
- przypraw
- kilku łyżek koncentratu pomidorowego

Rzucamy mięso na teflon, dorzucamy sól, pieprz, majeranek i nasiona kolendry. Kroimy paprykę (ją najpierw, najdłużej mięknie), cukinię i pieczarki i wszystko razem bestialsko dusimy.


Kiedy warzywa puszczą soki, dodaję kilka łyżek koncentratu pomidorowego i doprawiam. I gotowe, cała potrawa to dosłownie kilkanaście minut:


Porcja dla głodomora, dałam radę połowie, a reszta poleciała do plastikowego pudełka. Bardzo lubię wybierać do takich potraw mięso mielone, bo moim zdaniem smakuje dobrze także na zimno. W tle mały bałagan, nie wiem o czym myślałam robiąc to zdjęcie, o ile w ogóle. Co nie zmienia faktu, że jedzenie wyszło naprawdę smakowicie!



Uf, rozpisałam się.
buziaki!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz